Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zarumieniła się i silniej drżeć poczęła.
— O, pan powinien wierzyć! Pan taki szczęśliwy!
Zaśmiał się szyderczo.
— Myśli pani? A przecie to fałsz. Nie wiem, co jest szczęście. Nie mam nikogo na świecie i nikt mnie nie kocha.
Cień pokrył mu twarz. Dziewczyna spojrzała na niego; oczy jej znowu napełniły się łzami.
Długą chwilę stali tak blisko siebie, słowa nie mówiąc, wreszcie on począł do niej mówić rozgorzałemi oczyma, pożerać jej piękność i wdzięki wzrokiem, pełnym żądzy.
Był istotnie jakby oszalały, sam jeszcze nie rozumiejąc potęgi, która raz pierwszy w nim się ozwała.
I ona nie wiedziała, co to jest, co się z nią dzieje. ’ Pragnęła oczy zamknąć i tak śnić, tak marzyć, czuć bez końca.
Turkot daleki zerwał ciszę. Rudolf się wzdrygnął, wściekłość prawie przemknęła mu po twarzy. Elżunia zmienionym, sennym głosem rzekła:
— To Dyzma wraca.
— Żegnam zatem panią, a raczej do widzenia. Tu są dla brata pieniądze. Proszę spocząć zaraz, uczynić to dla mnie!
Podali sobie ręce. On jej dłoń do ust podniósł, nim zdołała cofnąć, i wysunął się jak cień z domu. Elżunia pozostała jak pijana, bez jednej myśli w głowie. Całe życie skupiło się w sercu, które biło, jak szalone.
Gdy Dyzma wszedł, klęczała znowu u zwłok, ale ani się bała śmierci, ani myślała o babce. Bezmierna szczęśliwość rozpierała jej piersi.
Dyzma nie wrócił sam. W miasteczku Teofila do niego się wprosiła, ofiarowując tak serdecznie pomoc, że odmówdć nie śmiał. Mąż jej Abel zajął się grobem, i oboje szczerze okazywali mu prawdziwy życzliwość.
Kobieta okazała się nadzwyczaj użyteczną, bo nie dała Dyzmie zatopić się napowrót w smutku. Musiał iść do sklepu, do oberży, do stolarza, krzątać się w domu, a nad ranem zmusiła jego i Elżunie do snu, obiecując zwłok nie odstąpić.