Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

oboje w porządku i czystości, ciesząc się tą nową siedzibą.
Domek ten stał na końcu osady, zdala od gwaru i mieszkań, przy drodze, prowadzącej do Lipowca. Miał wokoło ogródek, pełen bzów i wiśni, przed drzwiami starą lipę, a u płotu kryniczkę, ciekącą ku rzece. Nie dziw więc, że Skinom niemiło było stąd się wynosić.
Kryszpinom było za obszernie na ich ubóstwo. Nieliczne sprzęty ginęły w czterech izbach i Dyzma się śmiał, że babka będzie błądziła w takim pałacu. Z czasów, gdy był bardzo mały, jak przez sen pamiętał mieszkanie ojca, duże i porządne, potem coraz ciaśniejsze kąty, aż wreszcie nory w suterenach, nim przybyli do Holendrów. Nie był więc popsuty wygodą i cieszył się teraz, jak dziecko.
Wiedzielę spędzili we dwoje; nikt ich nie odwiedził. Nie spodziewali się też gości, oprócz Teofili, która codzień wieczorem zjawiała się, by pomóc staruszce. Ona też ofiarowała na nowe mieszkanie wazon fuksji i kociaka.
Dyzma już od tygodnia zajął posadę mechanika, wieczorami czytał dzieła techniczne, które mu darował Olekszyc, a przed snem śpiewał babce piosenki. Czasami wracał posępny i znękany ciągłą cichą niechęcią kolegów; opadały mu ręce wobec złej woli i dokuczliwych starć codziennych. Literalnie nikt do niego nie przemówił poza służbową koniecznością, nikt mu nie dopomógł, a owszem bezustanne były reklamacje, skargi, wyrzekania. Psuli umyślnie machiny, aby go obarczać robotą, płatano mu figle złośliwe.
Takich dni babka stawała się podwójnie mowną i wesołą. Sprowadzała rozmowę na przedmioty postronne, wspominała jakieś wypadki ze swego długiego życia i podróży, bawiła go śmiesznemi zdarzeniami, lub składając się osłabieniem oczu, kazała mu czytać głośno, a wybierała książkę ciekawą, podróż lub powieść. A tak czyniąc, to jakby go brała za rękę i wyprowadzała z Holendrów, z pośród ciasnych murów, pospolitych ludzi, małostek codziennego życia. Skutek był niemylny. Wrażliwa dusza Dyzmy otrząsała przygnę-