Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cie mnie i znajdźcie drugiego, któryby wam tak dobrze życzył, jak ja.
— Dziękuję za życzenie! — zaśmiał się brutalnie młody Skin i chlusnął na niego piwem.
Dyzma się w porę uchylił, ale zawrzały w nim wstręt, złość, oburzenie. Wstał i słowa nie mówiąc, skierował się ku wyjściu. W tłoku Miciński poczęstował go pięścią w plecy.
— Pasuję cię na mego zastępcę! — wrzasnął.
— A ja na dyrektora, paniczyku! — dodał Kowalczyk, ciskając nań jajko.
Na to hasło tłuszcza go opadła, posypały się razy. On oszalały, począł się bronić, czując, że śmierć mu w oczy zagląda.
I niewiadomo, czemby się skończyło, ale starsi rzucili mu się z obroną, rozpędzili napastników, a Niemcy poczęli wołać, że, jeśli w oberży będą mieli takie sceny, skargę zaniosą do dyrektora.
Zuchwalcy zwrócili się ku nim, wołając, że komu się tu nie podoba, niech idzie precz; rozpoczęły się swary, krzyki, i Dyzma wyszedł zbity, w podartem odzieniu, z zakrwawioną ręką, a bezmierną goryczą w duszy.
Gdy go babka ujrzała, załamała ręce, nie spodziewając się takich ostateczności. U jej kolan wypłakał swój żal i ból i zawód, powtarzając rozpacznie:
— I zaco? Com zawinił? Czego oni chcą? Zaco mi tak zapłacili? Wolałbym umrzeć, niż to przeżyć! A jam ich tak kochał!
Babka wiedziała, ale nie chciała mu powiedzieć, że świat od swego początku tak płacił i do swego skończenia tak płacić będzie wszystkim ofiarnym i wszystkim kochającym.
Następny dzień Dyzma przeleżał w gorączce. Milczał, zapatrzony przed siebie, pragnąc śmierci.
Babka czuwała przy nim z robotą, czasem dotykając ustami jego rozpalonej skroni i szepcząc:
— I to minie, dziecko, i to minie!
O zmroku zjawił się Olekszyc.
Często bywał w Holendrach, znał starszych urzędników, siadywał z nimi w oberży, dysputował, radził,