Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I wszystkie te stare twarze uśmiechały się życzliwie, a oczy były wilgotne.
Przy herbacie zaczęto się nad tematem rozszerzać.
— Niebożęta pewnie biedne i bez opieki, kiedy się Fust ich użalił.
— Może drobiazg bezradny, słaby.
— Może Ulmy ich nie przyjmą?
— Jakże? Toć młody dawał dyspozycję.
— A jakiż ten adres?
— Szeroki Dunaj, nr. 4.
— U! To wielka bieda! — westchnął Balcer, rodowity Warszawianin.
— Co z niemi zrobią? — pytał każdy pokolei.
Potem poczęto wspominać stare dzieje. Szlachetność i bezinteresowność Kryszpina, słodycz i dobroć panny Anusi Fustówny.
Bryczka, zajeżdżająca po Skina, przerwała gawędę. Gospodarz się pożegnał i odjechał, a oni rozeszli się po domach, roznosząc po całej osadzie wieść niespodzianą, ciekawą, która rosła i zmieniała się, im dalej sięgała.
Trzeciego dnia już całe Holendry o tem wiedziały, tak dalece, że aż do panny Tony doszedł rumor fabryczny.
Szeptały o Kryszpinach jej dziewki i garderobiane, szeptały fabrykantki, którym co wieczór sprzedawała osobiście mleko, szeptali lokaje i kucharze.
Pannę Tony zaniepokoiły te szepty, raziła radość i ciekawość tłumu. Wieczorem zainterpelowała brata, czytającego dzienniki w gabinecie.
— Czy wiesz, że fabryka o niczem nie mówi, tylko o Kryszpinach?
Rudolf ramionami wzruszył.
— Cóż z tego?
— Uważają ich za spadkobierców.
— Niech sobie!...
Panna Tony zbliżyła się jeszcze.
— A jeżeli to stanie się prawdą? Fabryka ojca, a ojciec ich wujem.
— Na fabryce jest dwakroć naszych i ojciec napisał testament.