Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/122

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tego było za wiele. Z ust dziewczyny popłynął potok szumowin fabrycznych. Po raz pierwszy od przybycia posłyszał Dyzma, co za męty kryły się na dnie tego życia, ile nędzy, upodlenia, wyzysku, rozpusty i krzywdy. Wszystkie tajemnice wyszły na jaw, wszystkie brudy. Aż chłopak za głowę się chwycił i uciekł na schody, do sal, zostawiając w przedsionku gromadkę gapiów, śmiejących się brutalnie, i Micińskiego w bezsilnej złości. Wpadł na salę i pierwszej dziewczyny spytał o warsztat ślusarzówny. Wskazano mu go, tkaczmajster wytłómaczył uszkodzenie, chłopak zajadle wziął się do reperacji. Miciński kędyś przepadł.
Po godzinie ukazał się na sali dyrektor i zapalczywa Teofila, perorująca płaczliwym tonem:
— Jedna śrubka, proszę pana, i każą mi dwa tygodnie czekać!
Pan Rudolf warsztat obejrzał i zawołał majstra. Dyzma robotę był skończył i chyłkiem się wyniósł.
— Co tu braknie w tym warsztacie? — zagadnął dyrektor tkacza.
— Ano, tylko robotnicy — odparł stary filut Niemiec.
— Ta dziewczyna się skarży, że z powodu zepsucia warsztatu od dwóch tygodni jest bez zajęcia.
— Plecie! Dwa tygodnie po weselach się włóczyła, a teraz wymyśla, żeby się wytłómaczyć.
Teofila teraz dopiero oniemiała, i teraz dopiero jak z pod ziemi wyrósł Miciński z miną obrażonej cnoty.
— Oto, proszę pana, co tu się dzieje! Żeby pan się naocznie nie przekonał, byłbym przepadł. Skaranie Boskie z tą hałastrą!
Dyrektor popatrzał po dziewczętach groźnie.
— Następny fałszywy alarm będzie karany wydaleniem! — zawołał, odchodząc. — Słyszałaś!? — spytał dobitnie ślusarzówny.
Energiczna dziewczyna już zakładała szpulkę w czółenko i cała jej złość zgasła wobec triumfu, że postawiła na swojem. Już się śmiała, błyskając białemi zębami.