Strona:Maria Rodziewiczówna - Na wyżynach.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— On mnie spytał, czy rana już zagojona, więc mu pokazałam ranę z pod chustki, kazał mi otulać się i nie bawić się na lodzie. Potem wziął jakieś papiery i wyszliśmy.
Całej tej opowieści Dyzma słuchał ze śmiechem, Olekszyc bardzo poważnie.
Na zakończenie Elżunia wspięła się na palce i pocałowała brata, a potem pofrunęła dalej w stronę, mieszkania Skinów.
Młodzi ruszyli ku domowi i Olekszyc ozwał się:
— Śliczna będzie twoja siostrzyczka, gdy dorośnie.
— Śliczna! — radośnie uśmiechnął się Dyzma.
— Ale twój dyrektor pierwej to spostrzegł, niż wszyscy. Wcześnie zaczyna konkury.
— Elżunia bez ceremonji twierdzi, że go kocha.
— I ty tego słuchasz? — oburzył się Olekszyc.
— A cóż? Mam karać dziecko za to, że dziecko?
— Nie wierz nigdy w dzieciństwo kobiety!
— Czyś oszalał? To dopiero dziwolągi!
— Wcale nie. Za rok, jeśli tego dziecka stąd nie usuniesz, będziesz miał skandal!
— Jaki? Co ci się roi? Dzieciak myśli o swej gramatyce i historji, w domu opowiadam jej bajki, a Franek struże zabawki. Zresztą u nas nie bywało i nie będzie skandalów.
— Mówię ci wyraźnie: dziecko stąd usuń, jeśli jej i sobie dobrze życzysz. Chcesz — wezmę i ją do Rygi. Mam tam znajomą przełożoną pensji. Proszę cię, oddaj mi Elżunię!
Stanął i oparłszy ręce na ramionach Dyzmy, niecierpliwie czekał odpowiedzi.
— Dziękuję ci, Stachu, ale babka inaczej postanowiła. Lada dzień zabiorą mi Elżunię. Odwiezie ją babka do Krakowa, do krewnej w klasztorze.
Olekszyc odetchnął.
— To dobrze. A gdy dorośnie i wróci, dasz mi ją! Obiecaj!
— Jakże mogę nią rozporządzać? Niech ciebie wybierze, będę bardzo rad, ale niewolić nie będę. Moje