Strona:Maria Rodziewiczówna - Na fali.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Myślała też z niechęcią, że goście zostaną na kolację, która była ściśle obrachowana na jednego Piotrusia.
Odetchnęła z ulgą, gdy zabrali się do powrotu.
Józef czuł to i postanowił już więcej nie zaglądać. Sprawozdanie Maltasa jeszcze go w postanowieniu utrwaliło.
— Noga moja tam teraz nie postanie — rzekł ze wstrętem. — Ciotka mnie gotowa posądzić, że wypatruję spadku, o który doprawdy nic a nic nie stoję.
— Ale ja stoję, i to ci mówię, że te pieniądze uważaj za swoje. Oj, ty, młody! A wiesz, że pieniądze czynią na świecie dopiero człowiekiem, dają wszystko.
— Bajki! — ruszył ramionami Józef.
— Poczekaj, niechno dojrzejesz! Podziękujesz mi wtedy!
Już rachował, że te pieniądze ma, i umilkł, rozmyślając, że je od chłopca weźmie i będzie niemi obracał. miał już gotowe projekty.
Z tem dojechali do domu i rozeszli się każdy do swych zajęć.
Upłynęło dni parę. Józef był pewny, że Maric dawno wyzdrowiał; Maltas wyjechał na dobę w sprawie pieniężnej, gdy wtem nad ranem gwałtowne dobijanie się do drzwi zbudziło studenta.
Rozgniewany i przestraszony zarazem, otworzył.