Strona:Maria Rodziewiczówna - Na fali.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— No jazda Józef! Cóżeś zmiękł? Ruszaj się! — upominał towarzysz.
Pomknęli dalej i Reni rzekł:
— Szykowna dziewczyna, ta z „Pod Snopa!“ Kapitalnie zbudowana! Przyjemna być musi!
— Gadasz! Pewnie wiesz! — zaśmiał się tamten.
— Ja? Tam tłok taki, że trudno kolei się doczekać.
— Przecie mieszkałeś u nich!
— To i cóż! Zastałem kogoś i zostawiłem kogoś.
Lżej mu się zrobiło w sercu potem. Odetchnął i pot z czoła otarł. Niedoczekanie, by to kochanie zostało! Tak je sponiewiera, jak siebie sponiewierał!
Podniósł oczy. W błękitnej mgle zstępującego wieczora łódka Iwona była już tylko niewyraźnym cieniem. Józef dalej śpiewał:

I rzuca jabłko wprost z jabłoni —
W fartuszek dziewczę chwyta je...

Ogólna, hałaśliwa wesołość ogarnęła znowu towarzystwo.