Strona:Maria Rodziewiczówna - Na fali.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Panna Maltas udała, że drzwi zamyka, ale pozostała ukryta w załomie schodów, patrząc i słuchając.
— Hm! Jakie ta dziewczyna ma zimne dłonie! — zżymała się Pepi. — To jakby śmierć się mnie dotykała!
— Idziesz z nami, Michasiu? — spytał Józef.
— Aż do rogu.
— Patrzcie! To pan mnie nawet nie odprowadzi?
— Nie, bo chcę zawsze być w łaskach u pani, a dzisiaj towarzyszyć mi nie wypada. Józef wystarczy.
Śmiech się rozległ, tak szczery i jasny tych dwojga szczęśliwych, że Michał, oczarowany, rączkę Pepi do ust podniósł.
— Serdecznie wam życzę! — szepnął.
Panna Maltas oparła głowę o mur i łzy jej z oczu się rzuciły. Tamci byli już w bramie.