Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Zapomniałeś, że się codzień przebieram — odparła chłodno, odchodząc ku domowi.
Rozmawiali ciągle po francusku przez grzeczność dla gościa; teraz Jan zaczął po niemiecku, żartobliwie:
— Co prawda, wolę być jej bratem, niż narzeczonym. Nie zazdroszczę memu przyszłemu szwagrowi losu. Chwała Bogu, że ten człowiek posiada dobrą dozę cierpliwości.
— Pana siostra jest zaręczona?
— Nie wiem poco, ale jest. Z sąsiadem naszym Adamem Głębockim. At!...
Nie dokończył, ręką machnął.
— Kiedyż wesele? — badał Croy-Dülmen.
— Nie wiem. Teraz żałoba. Pani Tekla ani słyszeć nie chce o małżeństwie, Jadzia po swojemu milczy na wszystko, a Głębockiego o zdanie nikt nie pyta. W takim stanie rzeczy mogą się wlec ad infinitum, chyba się w to wmiesza Opatrzność i ja...
— Myślałem, że w Polsce żenią się tylko z miłości — zauważył Niemiec z uśmiechem.
— Kto ich tam wie, może się i kochają! Ja, znając Jadzię, sądzę, że idzie za Głębockiego przez obowiązek Polki.
— Czy ten pan jest odszczepieńcem?
— Nie, jest bankrutem. Jadzi szkoda ziemi polskiej oddawać w ręce obce: chce ją ratować swym posagiem. Bardzo problematyczne szczęście! Ale oto i babka.
Pani Tekla gderała za coś na ogrodnika; spojrzała zezem na młodych ludzi.
Jan ją ucałował w rękę — pogładziła go po głowie. Niemcowi kiwnęła po swojemu, sądząc, że jak wczoraj, powita ją tylko ukłonem.