Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie.
— Cóż pleciesz o wygranej?
— Bo jestem na drodze do wygranej. Znalazłem ją; wiem, jak się nazywa, gdzie mieszka; posłałem jej bukiet z cyklamenów...
— Który przyjęła?
— No, nie... odesłała...
— A to dopiero droga szczególna do wygranej! Jesteście obadwaj fryce. Zabieram sobie „Scherza“ i „Fingala“. Wentzel stroił fortepiany, a ty posyłałeś bukiety... nieprzyjęte. Istotnie, rozultat zdumiewający!
— Powoli, powoli, powoli Michael! — zawołał Croy-Dülmen. — Jeszcze termin nie upłynął. Niech Herbert powie, co zdziałał.
— Przecie już słyszałeś. Dostał figę.
— Dostałem fotografję! — pochwalił się właściciel „Fingala“.
— Pokaż, pokaż! — zawołali wszyscy.
Herbert dobył z pugilaresu ozdobną kartkę! Tak, była to ona, ta sama cudownie piękna dziewczyna o dumnych ustach i poważnych, głębokich oczach.
Schöneich z kolei wziął fotografję, obejrzał i ruszył ramionami.
— I takiej ty posyłasz bukiety! Przyznaj się, że i tę podobiznę kupiłeś u fotografa.
— A no, prawda! Przecie nie mogłem prosić, bo...
— Boś jej głosu nie słyszał.
— Owszem, ale mówiła do swej towarzyszki.
— Więc była i eskorta?
— A jakże. Stara, okropna megera, w przeraźliwej żałobie. I panienka ubierała się czarno. Chodziłem za niemi jak cień i może wreszcie znalazłbym