Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I twój Urban stroił fortepiany?
— Urban udawał, że ma niezawodny sposób wypędzania szczurów. Ladaco, jeszcze się obłowił. A ja przywiozłem trzysta franków cioci Dorze, jako trofea mych trudów. Żebyście ją widzieli w tej chwili! Radziłem za ten kapitał nabyć chińskie dziecko!
— Gdzież się zjechałeś z admirałową?
— Po drodze, wypadkiem. Mein Ehrenwort!
— Chcemy wierzyć, chcemy! — kiwał głową Schöneich. — A wiesz, co się tymczasem stało z twym „Scherzem“?
— Pochwalił mi się dżokej, ledwiem wysiadł w domu. Wygrał 25,000 w Baden.
— Uhm?... To i koniec. Herbert dowodzi, że koń już jego.
— Jego? A to jakim sposobem?
— Znalazł piękną nieznajomą.
— Cooo?... Herbert! Potz Blitz! Gdzie? Jak?...
— Było to w Ems... — zaczął dumnie triumfator.
— W Ems?... Ty tam jeździłeś?...
— A tak. Towarzyszyłem pani...
— Mniejsza, komu towarzyszyłeś. Więc ta dama była w Ems na kuracji? Kto ona? Włoszka?...
— Ale gdzież tam! Poddana pruska z Poznania.
— Taak? Nie może być!
— Ależ niezawodnie. Czytałem w spisie gości...
— No, no, do rzeczy! Nie kłóćcie się. Polka czy Hotentotka, dość, że kaducznie piękna! Wygrałeś zakład? Posiadłeś jej serce?
— Tak prędko?! Zawiele wymagasz!
— Dostałeś pocałunek?
— Nie, tak dalece...
— Uścisk dłoni, spojrzenie, obietnicę?