Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/268

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Doprawdy? No, jabym był jego zajadłym przeciwnikiem.
O, Herr Je! Croy-Dülmen jest socjalista! Czego ja dożyłam! Żeby twoi przodkowie wstali z grobu!
— A którzy, ciociu? Po ojcu, czy po matce?
Panna Dora poruszyła się niecierpliwie. Dobijał ją powagą i flegmą. Westchnęła tylko.
— Słyszałam od majora, żeś prosił o uwolnienie twego mordercy.
— Prosiłem i otrzymałem, ale ten nieszczęśliwy nie przyjął łaski odemnie. Podobało mu się w Magdeburgu widocznie. Może co jeszcze o mnie mówił major?
— Mówił, żeś pozbawił chleba kilkadziesiąt rodzin po twych dobrach. Biedacy, siedzą na bruku!
— Biedacy, siedzą na talarach kradzionych. Nie rozumiem, skąd się w tej naszej cnotliwej Germanji bierze tylu szubieniczników!
— Intrygi, plotki, kabały. Ofiary twego zaślepienia!
— Czy i to zdanie majora? Czy nie myśli ustanowić nademną opieki obywatelskiej, jak nad idjotą? Radziłbym staremu pilnować lepiej córki, niż mnie i posłuchać trochę, co mówią o niej.
— O Milci? To nikczemna kalumnja! To wzór porządnej dziewczyny. Bywa codzień u mnie, odkąd z ojcem zamieszkali w stolicy.
Zamilkła, niby obrażona; ale po chwili, widząc, że Wentzel sięga po książkę, spytała:
— Cóż wymyślają na nią? Twoim obowiązkiem jest ująć się za niewinną, albo ostrzec.
— Moim obowiązkiem jest nie dbać o cały ród kobiety, co też i czynię. Nie mam prawa ujmować