Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rozeszli, zostałem sam jeden i zmówiłem pierwszy mój dobrowolny pacierz w życiu, myśląc o tobie, Jasiu, i prosząc tego bohatera, by mnie za brata uważał.“
Z listem tym przyszedł Jan do siostry wieczorem, gdy pani Tekla już się udała na spoczynek. Odczytali przez łzy poczciwe wyrazy i zaczęli wspominać brata, który, dużo starszy od nich, był im jak ojciec i opiekun.
Wentzel istotnie odgadł ich najgłębsze marzenie, dokonał trudnego zadania. Co to go musiało kosztować czasu i złota, ile protekcyj musiał użyć i gdzie się nie starać!
— Poczciwa dusza! — szepnął Jan. — Nasz Wacio pewnie mu z nieba błogosławi! Jak my się odwdzięczymy za tyle delikatności i serca?
— Co zechce, uczynimy dla niego — odparła Jadzia.
— Ba, tylko, że on teraz nic nie zechce i o nic nie poprosi. Wymustrowałaś go doskonale. Zmarnieje z troski, a będzie milczał. Już to wy dobre jesteście! Niedarmo Cesia, twoja serdeczna przyjaciółka. Znać na niej twoją naukę.
— A jednakbyś jej na inną nie zamienił?
— Uchowaj Boże! Żebym miljon miał do wyboru. Wy bo coś dajecie na miłość. Czary!
— Właśnie, nic nie dajemy nie w porę.
— Bo nie umiecie kochać. Te ceregiele djabła warte!
— To Cesia cię nie kocha?
— No, nie mówię tego. Czasem zdaje mi się, że tak, ale to bardzo rzadko. Biedna nasza dola! Ot i Wentzel! Szukał biedy, jak na złość samemu sobie. Miał kogo wybrać!