Strona:Maria Rodziewiczówna - Między ustami a brzegiem puharu.pdf/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



X.

Nareszcie ostatni ukłon przed damą bardzo chudą i bardzo elegancką. Wentzel zrazu zobaczył tylko koniec tej elegancji, t. j. jedwabne pantofelki na bardzo małej nóżce i chciał iść dalej, gdy dama ozwała się piękną francuszczyzną.
— O, pana hrabiego miałam przyjemność widzieć przelotnie w Biarritz.
Podniósł oczy.
Dama miała na sobie fioletowy atłas i śliczne djamenty. Sama była śniadą brunetką, o ostrych rysach, szczupła, fertyczna, lat około czterdziestu, ale jeszcze przystojna, żywa, o biegających czarnych oczkach i zadartym impertynencko nosie.
— Hrabina Mielżyńska — zamajaczyło w pamięci Wentzla, jak „Mene, Tekel“ Baltazara.
Ukłonił się po raz drugi.
— Istotnie, byłem w Biarritz latem — rzekł, usuwając się z drogi tańczącym, za krzesło damy.
Stefan Żdżarski, rad, że się zbył obowiązku, rzucił Niemca na pastwę hrabiny i pobiegł do panienek.
— A któż była ta śliczna pani, blondynka? — badała dalej interlokutorka Wentzla, wachlując się z wdziękiem.