Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Mnie nawet przeklęte będzie błogosławione, gdy stanie się mojem. A to jeszcze trzy ruble proboszczowi kładę na mszę za te nieboszczki, co się tam poniewierają na podwórzu.
— Schowaj swe ruble, jać przecie mszy za nie mieć nie mogę.
— Dlaczego? Proboszcz je znał?
— Nie! Znał je mój poprzednik, kiedy ich na święconą ziemię nie przyjął. Ale prawda!
Uśmiechnął się dziwnie.
— Więc ty chcesz za nie mszy? Patrzaj! Więc mam legat dla ciebie po nieboszczyku proboszczu. Chodź ino, chodź! To zabawne!
Poszedł ku plebanji, głową ze zdumienia trzęsąc.
— Dziwny traf, dziwny! To twój koń pod płotem? Jasiek, weź konia do stajni, daj siana i owsa! Otóż, uważasz, mój łaskawco, porządkując papiery po nieboszczyku, znalazłem jakiś pakiecik, a na nim kartkę:
„Jeśliby kto kiedy poprosił o mszę za pogrzebane Na podwórzu w Mniszewie dusze, to oddać mu ten pakiet!“
Ksiądz się wtoczył do domu, dobył z biura pakiecik i położył go przed Aleksandrem. Obadwa, milcząc, Patrzyli nań jakiś czas.
Wreszcie Aleksander sznurek zerwał, papier rozwinął. Wypadł zeń stary, zardzewiały klucz i nic więcej.
— A to co znowu? Klucz od skarbów! No i co ty myślisz z tem robić teraz?
— A no, oddać Lasocie — odparł obojętnie Aleksander, zawijając klucz napowrót i chowając wraz z kartką do kieszeni.
— To dobrze! — mruknął ksiądz. — Ale to historja ciekawa! A teraz jakże godność pana?