Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Bagatela! Dobry koń, ale rzadka w tych czasach ochota. Paulinko, dajże nam wódki! Prószy pana do stołu!
— Pan pozwoli się przedstawić: Kalinowski.
— Oho, imiennik mego dziedzica.
— Więc to pan Kalinowski kupił Małynie?
— A tak! Pan myślał, że ja! Oho, niema głupich! Wolę pracować na cudzem, niż na własnem. Tak przynajmniej wiem, co mieć będę. Jestem tu rządcą, przeflancował mnie pan hrabia z innego folwarku, mnie i źrebięta. Bo my ze źrebiętami zawsze razem już lat piętnaście. W ręce pańskie! — zakończył, nalewając kieliszek wódki.
— Dziękuję panu, ale jeśli łaska, muszę przedewszystkiem poprosić o gościnę dla klaczy.
— To racja i daje mi pan słuszną naukę! Zaraz każę klacz umieścić.
— Jeśli pan pozwoli, sam ją umieszczę!
— I to racja! Chodźmy tedy!
Wyszli przed dom i Dukszta okiem znawcy obejrzał klacz.
— Oho! Nie dziwota! Warta bestja szacunku! Pięć lat, jakie nogi, co za krzyż! Hm, hm, ja ją gdzieś widziałem; ale gdzie?
— To niemożliwe! Wychowała się u mnie i pierwszy raz jest w tych stronach.
— A jednak ja ją znam! Słowo daję, znam!
Aleksander się nieznacznie uśmiechnął, ale nie dopomógł pamięci starego. Poprowadził klacz do stajni i nie odszedł, aż ją sam rozkulbaczył, wytarł słomą i zostawił zajadającą z apetytem siano. Wtedy dopiero wrócili do domu i zasiadł sam do posiłku.
Usługiwała im panna Paulina, jak się okazało, siostra i gospodyni Dukszty, który, jak sam opowiadał,