Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Tymczasem dziedzic Mniszewa spojrzał uważniej na Aleksandra i rzekł do panny:
— To zabawne, ale on podobny do Adama! Słowo daję, ten sam kształt głowy i twarzy. Niech pani zauważy!
Uśmiechnęła się lekko.
— Nie, o tyle mu się nie przyglądałam i to mniejsza. Mamy tak mało krewnych, że po drodze ich się nie spotyka.
Aleksander w tej chwili wyprostował się na siodle i ściągnął cugle. Klacz ruszyła z punktu kłusem i odsadziła się wnet daleko od towarzystwa. Las się skończył i droga znowu spadała w dół, o staje bieliła się duża wieś.
— To Żebry zapewne i kowal. Trzeba duchem gnać, bo i burza napewno będzie i dziś muszę być u Sochowicza. Kupię ten zaklęty dwór. Co mnie mogą obchodzić upiory? Więc ten, to mój stryjeczny brat! Ale kto panna? Jego siostra. Nie może być! Matka opowiadała, że stryj miał tylko syna jedynaka. Piękna jest, oczy rwie, a tych dwóch to pewno konkurenci! Hej, bej, żeby tak za lat dziesięć! Gdy wybiję się, zdobyłbym ją, musiałbym mieć!
Odetchnął głęboko i zuchwale przed siebie patrzył. Nie próżność to była, ni pycha, tylko zupełna pewność swego celu, sił i zwycięstwa.
Przemknął przez wieś i zeskoczył przed kuźnią.
Na głos jego rozkazujący, kowal rzucił robotę i wnet do podkowy się zabrał.
Już skończył robotę, gdy eleganckie towarzystwo znów się ukazało na drodze; tym razem jechali żywo, oglądając się na chmury, już groźne.