Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Kalinowski począł sapać i oczyma błyskać.
— Ja panu Wojewódzkiemu nic nie daruję, ale po sądach nie będę szukał sprawiedliwości. On mi chciął zbrudzić mój honor i opinję, on mnie nazwał złodziejem, posądził o podłość. Jeszcze życie przed nami do obrachunku. Jeszcze ja jego honor będę trzymał w ręku, a wtedy za swoje zapłacę. Jestem nędzarz, biedak, płatny sługa, on mnie chciał nogami podeptać. Niechże pamięta, że on u mnie kiedyś będzie pod stopami, on, magnat. A wie pan, dlaczegom taki pewny tego, bo on sam musi być podły i nędznik, gdy drugich o podłość posądza. Już ja go dopilnuję! A teraz może być spokojny, do więzienia go nie wpakuję, ale żadnych umów nie chcę, owszem, niech mnie śledzą i rewidują, niech mnie oskarża! Ja tylko to sobie zanotuję do obrachunku!
Kalinowska położyła mu rękę na głowie i rzekła prosząco do urzędnika:
— Ledwie się zwlókł z pościeli. Niechże mu dadzą spokój! Bądź pan pewny, że my im nie zamącimy wody, ani na oczy nie pokażemy się.
Urzędnik, mocno zakłopotany, wyniósł się z mieszkania.
Aleksander uspokoił się pozornie i rzekł po chwili:
Trzeba nam się też rozmówić, co dalej będzie. Dużo mama wydała na moją kurację?
— Mało co.
— Jakże? Przecie mama płaciła doktora i aptekę.
— Tak. Pięćdziesiąt rubli przeszło.
— A sto dała mama stolarzowi za trumnę generałowej.
— Dałam.
— Mamy tedy trzysta pięćdziesiąt; mieszkanie maamy zapłacone za rok i kawał ogrodu zadzierżawiony.