Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Poco być przytomnym, gdy się jest szczęśliwym! — szepnęła tak, że on tylko mógł słyszeć.
Na to wspomnienie zadrżał i twarz mu się skurczyła, ale ani nic nie rzekł, ani oczu nie podniósł.
Machinalnie odsuwał podawane półmiski i odmawiał wina, a pił tylko dużo wody.
Grizela zaczęła rozmawiać ze swoim sąsiadem z prawej strony, aby go więcej nie drażnić, a na siebie nie zwrócić uwagi towarzystwa.
— Wieczorem, po obiedzie, znajdziemy swobodniejsze miejsce i chwilę. Wtedy mu uszu natrę i do rozumu zagadam. Ostatecznie mniej jest wściekły, niż się spodziewałam! — myślała.
Biedny magnat! Tak go rozumiała!
Ale po obiedzie i wieczorem już się ani na chwilę nie spotkali. Aleksander krótko zabawił w salonach i potem gdzieś zginął. Adam przypuszczał, że zmęczony musiał się schować do Sochowicza, do oficyn, aby spokojnie zasnąć.