Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Odetchnął Adam, ale nie śmiał spojrzeć na kuzyna i prędko dalej mówił, chodząc po pokoju:
— Wszystko wtedy zrozumiałem: jej ciągłe odrzucanie najlepszych partyj, częste rozdrażnienia i fantazje i różne z nią rozmowy. Strasznie byłem głupi. No, teraz minęło i doszliśmy do porozumienia. Jeszcze zaręczyny nieogłoszone, ale matka już wie i ja wygrałem wielki los. W karnawale ślub. Nie prawda, że to niespodzianka?
— Więc hrabianka sama ci się oświadczyła? — spytał Aleksander zachrypłym głosem.
Musiał się przeziębić na tańcach.
— Było to tak. Matka na nią kiedyś napadła, że o opinję nie dba, że się bawi z każdym, że się naraża na plotki. Zwykły temat gderania. Wtedy ona przyszła tutaj do mego gabinetu i powiada, że raz chce koniec zrobić, że jej to życje obrzydło, żem przecie powinien się domyślić, na kogo czeka i kogo pragnie; no i zrozumiałem. Mówię ci, od tej chwili jestem bezustannie pijany.
— I napisałeś do mnie pod pierwszem wrażeniem?
— Tak. Bo widzisz, po pierwsze: należało ci się to, jako najbliższemu krewnemu, a po drugie: czuję przez skórę, żeś mi prawdziwie brat i życzliwy przyjaciel. Musiałem ci mojem szczęściem się pochwalić!
— I hrabianka o tem wiedziała?
— A jakże. Powiadam: nie wytrzymam, napiszę do Aleksandra; a ona odparła: napisz, że go pasuję na najbliższego domownika!
Aleksander zerwał się z miejsca. Tego było zanadto. Więc wiedziała o wyprawieniu listu, była pewna, że go odebrał, gdy przed paru godzinami, w zimowym ogrodzie...
Zachwiał się i ręką oczy zakrył.