Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Po południu przyszły psy i dojeżdżacz pana Aleksandra. Pan dziedzic kazał czekać i przeprosić, że nie będą panowie mieli osobnych pokoi. Pełno dam najechało. Jasny pan będzie mieszkał z hrabią Alfredem, a pan Aleksander w gabinecie pana dziedzica. Pałac zapchany, jak nigdy.
— Ślicznie! Bardzom rad z towarzystwa hrabiego Alfreda. A hrabia Gustaw jest?
— Jest.
— To mi nic do szczęścia nie brak, tylko wody, mojego kuferka i twojej pomocy.
Teraz Lasota gwizdał, szczęśliwy.
Aleksander rozlokował, się w gabinecie Adama, przebrał w strój balowy i poszedł do salonów.
Chwilę stał w progu, patrząc na tańczących i witając znajomych, wreszcie ruszył do pani Kalinowskiej, królującej wśród starszych dam.
Zatrzymywany co krok rozmową, zapytaniem, posuwał się powoli, spełniając towarzyską powinności, klnąc ją w duchu, a uśmiechając się uprzejmie.
Kilkanaście par tańczyło walca, parę razy hrabianka przemknęła obok niego, nie patrząc, jakby nie poznając. Ale te czasy minęły, gdy wątpił i lękał się zdrady.
Gdy usiadła na chwilę, stanął przed nią i głęboko się ukłonił. Wstała leniwie, jakby przez grzeczność, niechętnie, i walc ich uniósł.
Wtedy ciężko się na nim oparła i rzekła niecierpliwie:
Vous avez pris da temps pour vetnr?
Odpowiedział jej tylko spojrzeniem, pod którem, zadrżała.
— Patrzą na nas! — szepnęła.
— A moich tańców nikt nie zabrał? — spytał.