Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zaczął mu opowiadać nowiny stajenne warszawskie, rozmawiali półgłosem, służba się snuła bez szelestu, atmosfera była ciepła, rozmarzenie coraz bardziej ogarniało Aleksandra. Niekiedy oczy podnosił i widział Gizelę równie zamyśloną, nieobecną duchem rozmowie, a łaskawą, jak bywała niegdyś, w rzadkich chwilach, za które potem ciężko pokutował. I zapomniał tej ostatniej sceny, jakby jej nie było nigdy i wszystko jej darował.
— Otóż jak mi radzisz? Ustąpić Kociowi „Kormorana“ za trzy tysiące? — pytał Adam.
— Ustąpić, ustąpić! — odparł machinalnie.
— A którego kupić: „Sandwicha“, czy „Selkirka“?
Ocknął się, zastanowił.
— Czy aby pewne, że „Selkirk“ po „Fortunacie“?
— Jakto? Pokażę ci studbook!
Adam się zerwał i poszedł. Była chwila milczenia i nagle ozwała się Gizela.
— Więc pieniądze za Mniszew oddał pan Losocie?
— Skądże pani to przypuszcza?
— Bo to do pana podobne.
— Pani to mówi o mnie! — zawołał gorzko.
— Tak. Znam przecie pana.
— Nie myślałem, sądząc po tem, co pani mówiła zwykle.
— Nie potrzebuję mówić, co myślę.
— Dlaczego? Żebym cierpiał?
— Dlaczego? — roześmiała się. — Jeśli mnie bawi. gdy kto cierpi, mogę sobie na to pozwolić. Ale nie wierzę w pańskie cierpienia.
— Niech pani nie wierzy. Jestem szczęśliwy.
— Nie wiele panu trzeba! — uśmiechnęła się ironicznie.
Adam wrócił, zanim Aleksander odpowiedział i rozpoczęła się znowu rozmowa o koniach, wiosennym