Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chowania, potem choroby, starość i basta. Nie, za silnym do takiego przeciętnego losu i nie poświęcę jedynego mego skarbu: swobody.
— Co prawda, dziwnie tej swobody używasz. Zaprzągłeś się w jarzmo, Bóg wie, poco. Zajęty interesami Kalinowskich, swoich zaniedbujesz i nieprędko się wybijesz.
— Owszem, pamiętam o sobie. Na przyszły rok spłacę ciebie zupełnie i sprzedam Mniszew. Wtedy zabezpieczę byt matki i Józi i będę miał prawo o swym losie pomyśleć. Tymczasem trzeba czekać i brać pracę, jaka się nadarzy.
— No, ale powiedz otwarcie: Czy dla ciebie hrabianka nic nie mówi? Musisz wyznać, że jest cudownie piękna, co gorsza, pociągająca.
Aleksander się roześmiał.
— „Pociąga“ ona mnie tęgo po cierpliwości i uczy milczenia. Jak naprzykład dzisiaj milutko mi w twarz rzuciła, żem złodziej.
— To też nie poznaję ciebie, że to znosisz.
— Ha, próbuję swej mocy! Przecie nie mogę z nią się bić, jak z Wojewódzkimi.
— Więc czemu nie rzucisz takiej służby?
— Bo mnie prosiła i dałem słowo do jej zamążpójścia zajmować się tem wszystkiem.
— Wpadamy w błędne koło. Kiedy prosiła, dlaczego teraz maltretuje? Powinieneś się z nią rozmówić jasno.
— Ja? — rękoma strzepnął Aleksander. — Ja tylko marzę, żeby jej nigdzie nie spotkać, nie tylko nie rozmawiać. W głębi duszy musi mi oddać sprawiedliwość, bom nic nie zaniedbał, a narażać się samochcąc na złe humory i impertynencje ani myślę!