Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mój drogi! Nie masz przy sobie tysiąca rubli? — spytał nerwowym tonem.
— Mam! Sprzedałem przecie pszenicę.
— To mi je daj do jutra! Zgrałem się.
Uspokojony, usiadł i rzekł, ziewając:
— Nie będę więcej grał, pogawędzimy. Ależ hrabianka ma miluchny humorek. Za co ona ciebe potraktowała jak psa i to przy Bujnickiej? Kobieta, jak zła, żadnego nie ma taktu.
Aleksander podał mu tysiąc rubli, potem księgi złożył, zapalił papierosa i wyciągnął się wygodnie w fotelu.
— Nie uważałem, aby mnie dzisiaj traktowała inaczej, niż zwykle! — odparł zamyślony.
— A to ci winszuję przyjemności! — roześmiał się Lasota.
— Można do wszystkiego przywyknąć. Rzadko ją widuję — rzucił obojętnie Aleksander.
— Wiesz, co ja przypuszczam? Że ona się kocha w tobie.
Powiedział to prędko, niespodzianie i spojrzał, jakie wrażenie zdradzi twarz Aleksandra, ale nie dostrzegł żadnego.
— Nie myślałem nigdy o tem, ani będę myślał! — odparł, widocznie czemś innem zajęty.
— Właśnie dlatego pastwi się nad tobą. Żebyś ty się zakochał i jej to okazał, przestałaby dbać i zapomniałaby o twem istnieniu. Cóż, jakże ci się podobała Bujnicka?
— Bardzo.
— Ożenisz się?
— Nie, za nic. Cóż to dla mnie za koniec karjery? Pobrała się bieda z nędzą i będą pchać taczkę pod górę, krok na rok; potem przyjdą dzieci, kłopoty wy-