Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

cujesz w Zborowie dla siebie, boć po mnie to wszystko odziedziczysz, a tymczasem pensję Malcza składam w banku na twe imię. Wcalem się o administratora nawet nie starał!
Zanim Aleksander zdobył się na odpowiedź, powóz stanął w Alejach Jerozolimskich; byli u celu. Kamienica należała do pani Kalinowskiej, zajmowali w niej pierwsze piętro.
W salonie znaleźli samą hrabiankę, Adam jej gościa zostawił i wyszedł. Gizela odpoczywała w fotelu, usiadł naprzeciw niej Aleksander i nie odzywał się wcale, czekając, aż ona przemówi; przyglądał się obrazom na ścianach z miną sztucznie znudzoną.
— Czy poinformował pan już Adama o biegu sprawy? — spytała wreszcie hrabianka niecierpliwie.
— Zostawałem wszystko, o ile można, załatwione i mam ze sobą wskazówki i notatki potrzebne nadal.
— Ja się pytam o pana sprawę sądową?
— Ach, o moją sprawę! Nie, o tem nie mówiliśmy, bo to nikogo tak bardzo nie obchodzi. Rzecz prosta, będę skazany i odsiedzę w cytadeli rok najmniej.
— A tymczasem co tam będzie?
— Znajdą państwo innego administratora.
Syknęła niecierpliwie.
— Ależ ja się pytam o matkę pana i Mniszew!
Roześmiał się.
— Skądże mogłem przypuszczać, że pani o tem myśli? Matka da sobie radę sama, od paru miesięcy już wcale jej nie pomagam. W razie jakiego nieszczęścia, ksiądz mi obiecał nią się zaopiekować.
— Więc my w niczem nie możemy być pomocni?
— Dziękuję pani!
Zmarszczyła brwi i sapnęła gniewnie.