Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zatem prawem dla pana jest fantazja. Bo nikt rozsądny nie odrzuca pieniędzy, gdy mu o nie chodzi.
— Myli się pani. Ja nie pieniądze odrzucam, ale stanowisko płatnego sługi. Rządcę pani znajdzie za pieniądze, ale mnie nikt pieniędzmi nie kupi.
— Tylko czem?
Było to bardzo śmiałe pytanie, a w nim grał węgrzyn stuletni. Popatrzył też na nią tak, że zaniepokoiła się, ale odparł spokojnie:
— Mnie można kupić, jak pan Lasota, wiarą w mój honor.
— Więc u pana Lasoty służyłby pan nawet za pieniądze?
— Onby mi tego nigdy nie zaproponował, ale gdyby potrzebował, powiedziałby: Słuchajno, obrzydli mi złodzieje i kram z gospodarstwem. Weźno to, proszę, na siebie, jeśli masz czas!
— Więc ja mam tak panu powiedzieć? I panby to uważał za stosowne?
— Jeśli pani czuje się w możności wywdzięczenia mi się kiedykolwiek, to i owszem! O cóż chodzi? Pani spieszno na karnawał, trafia się sąsiad obywatel, oddaje mu pani księgi i kram cały i spokojnie może się pani bawić.
Roześmiała się, bo ją wobec jego humoru i niefrasobliwości gniew odszedł.
— Ależ ten sąsiad obywatel jest mi obcym najzupełniej! Dlaczegóż ma mi służyć?
— Inni pani będą służyć do kotyljona lub mazura, a nikt nie spyta: dlaczego? Ja też karnawał spędzę, służąc pani tutaj!
— Wolne żarty, ale już dosyć tego! Na serjo, raz jeszcze pytam pana: zgoda na moją propozycję?