Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Utopij! Kiedy tak, to już panu nic nie powiem, tylko panu Mniszew pokażę, a potem rachunki.
— Widziałem młyn cały, a była rudera. Czy pan ma siostrzyczkę?
— Nie. Ta dziewczynka, to spadek po generałowej Wojewódzkiej. Wychowywała sierotę, a sukcesorowie — wypędzili małą. Przybłąkała się do nas i została. Ale zapomniałem panu powiedzieć. Pamięta pan ten klucz, co mi proboszcz oddał? Tajemnica odkryta. W ogrodzie, w chmielach, był i jest stary lamus. Przerobiłem go na mieszkanie dla ogrodnika i tam znalazłem na strychu, w śmieciu, kufer, skórą wybity, antyk, do którego klucz pasował.
— A w kufrze gniazdo myszy i stare papiery!
— Lepiej! W kufrze były suknie trzy. Jedna ślubna, druga żałobna, trzecia balowa. Żadnego papieru! Na sukniach tych były koronki. Mnie się wydały brudne szmatki, matka dowodzi, że są bardzo cenne.
— Koronki! — zawołał Adam. — Sprzedaj mi je pan! Moje panie obie mają pasję do koronek. Ofiaruję je na gwiazdkę.
— Kiedy one do mnie nie należą, ale do pana Lasoty.
— Dajże mi pan spokój! — oburzył się Lasota. — Sprzedałem Mniszew ze wszystkiem, co zawiera. Cum boris, lasis et koronkis! Naco mi koronki? Od chwili, gdy Żarski zdmuchnął mi pannę Braniewską, infamis, nie zbieram żadnych kobiecych fatałaszków, bo nie mam i nie będę miał komu ich ofiarować. Pan słyszał, że Żarski się ożenił, ten nasz towarzysz od pioruna, pamięta pan?
— Słyszałem zapowiedzi, a potem widziałem panią we fabryce przy odstawie buraków.