Strona:Maria Rodziewiczówna - Magnat.djvu/112

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Statek to bajki! Kowal z Małyń pługi zawsze ma i reszta się znajdzie, ale fornali to pan dziedzic o tym czasie nie dostanie, chyba takie śmiecie, jak Michałek Małgosin.
— A ten co za jeden?
— A to on lat temu dziesięć żonę swą przetrącił na śmierć. Siedział bez ten czas w kryminale, na zsyłkę nie poszedł, bo dokumentnych świadków nie było, a teraz wrócił i tak się tuła, bo go wziąć nikt nie chce. Od tej zabitej żony przezwali go Małgosin, boją się go ludzie.
— Ja się nie boję. Wezmę go. Gdzie on?
— Pewnikiem na rzece z wędką! Zaraz chłopaka poślę. A toć i niema Wakra znowu do dworu się znęciła.
— A zastałem ją dzisiaj w kuchni, jak u siebie. A ta znowu co za jedna?
— Kto ją wie! Jak zapamiętam, we dworze była i do śmierci ostatniej dziedziczki przetrwała; potem zginęła bez wieści. Nieboszczki pod koniec to tylko nią się posługiwały. Jak do pana przyszła, to niechby była, bo to licho mściwe i każdy się jej lęka sprzeciwiać.
— Niech będzie!
W tej chwili syn sołtysa ukazał się we wrotach, a za nim szedł chłop chudy, zgarbiony, patrzący ponuro w ziemię, bosy i obdarty.
— A ot i Michałek!
Chłop łypnął oczyma i spytał:
— A czego ta chcecie odemnie?
— Ukłonże się panu! To nowy dziedzic, co dwór od tego zagranicznego kupił. Chce cię na fornala ugodzić.