Strona:Maria Rodziewiczówna - Macierz.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pieniądze, rzucała je im w oczy — żołnierze napastowali zuchwale, odtrącała ich — miłowała bo swego chłopaka jako duszą — poza nim świat i życie nie istniało.
A Hipek już wcale o nią nie dbał, poniewierał i łajał — chciał pieniędzy na hulankę — pędził ją do roboty, zabierał każdy zarobiony grosz — namawiał ją do kradzieży i rozpusty.
Kraść — możeby i namówił wreszcie — ale w owe czasy przyczepił się do niej feldfebel, łaził za nią, wabił i nęcił:
— Ty, głupia — mówił. — Żydom bieliznę pierzesz, głodem umrzesz, Łabędzkiemu wszystko, co zarobisz, oddajesz, a on przepija z Mereczanką.
— Łżesz!
— Idź do Mejłacha wieczorem, to zobaczysz.
Mereczanka była bogata mieszczanka, wdowa, u Mejłacha za sklepem w alkierzu poiła i ugaszczała ładnych chłopców. Nie wpuszczono tam Magdy, ale zajrzała oknem — ujrzała Hipka — całował i obejmował tamtą — więc oszalała zazdrością, wybiła szybę i ugodziła Mereczankę kamieniem. Powstał popłoch. Żydzi zdarli z niej chustkę i kaftan za rozbitą szybę, a pijany Hipek — skatował ją, w błoto butami wdeptał — zbił, zabiłby może, gdyby go gawiedź nie oderwała od ofiary. Ale razy te, obelgi, błoto — zabiły w Magdzie duszę i czucie. Wpół martwą zabrał feldfebel, a po tygodniu już przyrosło do niej urągliwe przezwisko — rzucone przez ulicznego dowcipnisia — stała się Pokotynką. Z wiosną żołnierze opuścili Orany, i nie wrócili na zimowe leże, bo miejscowość i koszary były niezdrowe — i została