Strona:Maria Rodziewiczówna - Macierz.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jakto? Od kogo?
— Ano, od mego pana.
— Bił ciebie?
— Któż miał bić?
— Jeśli się źle z tobą obchodził, dlaczegoś nie odeszła?
Kobieta popatrzyła chwilkę na niego, oczy jej się zmieniły, poruszyła ustami, ale nic nie rzekła, tylko wzruszyła ramionami.
— Opowiedz wczorajszy dzień. Czy Szczepański odgrażał się tymi czasy na Jasińskiego?
— Za co miął się odgrażać? Raniutko poszedł w las tropić Seredę, i tyłem go widziała.
— Mówił co z tobą wychodząc?
— Kazał drew przywieźć i zemleć żyta na chleb. Zaraz też klacz zaprzęgłam i pojechałam w las. Wróciłam nad wieczorem, bo trzeba było susz ściągać i ładować na furę. Wieczorem w żarnach mełłam, jak przykazał, i z wieczerzą czekałam. Tak-ci noc zeszła. Świtaniem pan Bielak konno przyjechał.
— Pan Bielak? — zdziwił się sędzia.
— On sam — i powiada: Szczepański dziś w nocy po pijanemu zabił Jasińskiego, już tu nie wróci. Zabieraj co twoje, i idź precz, bo tu zjedzie zaraz Nowicki, żeby ciebie tu nie było do wieczora. Powiadam, mojego tu nic niema, ale jest mego pana, a ja mu służę, i pilnować będę. Czy on zabił, czy nie, ja jego sługa, a to jego dobro. Wyłajał mnie, i pojechał.
— I nie dowiadywałaś się, co się dzieje z tym twoim panem?
— Co się miałam dowiadywać. Zabił, pójdzie w katorgę.