Strona:Maria Rodziewiczówna - Macierz.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pliwe — jakby czuło, że mu tutaj odzywać się nie wolno. Obejrzał je doktor.
— Tęgi chłopak! — rzekł do panny Teofili.
Pokiwała głową.
— Było mu lepiej nie rodzić się. Ona nie wytrzyma. Prawda — panie doktorze?
— Kto może wiedzieć! Organizm ma wyczerpany, ale młode siły — cuda czynią. Jeśli przenocuje, to będzie nadzieja. Gdzież ten lód!
Niósł go sam Kałaur. W tej chwili dziecko zapiszczało, zakwiliło żałośnie — i jednocześnie jęknęła Magda. I jęczała już ciągle, a jęk ten szedł w duszę Kałaura i rozdzierał mu serce. Obłożono głowę chorej lodem — ucichła — poczęła dyszeć i drgać. Dzieciak płakał.
— Wynieście go stąd! — rzekł doktor. — Matka słyszy, i to ją nęka. Głodny jest. Dajcie mu mleka grzanego — byle nie tłuste!
Panna Teofila była przy chorej zajęta.
Kałaur się zawahał — wreszcie wziął dziecko z poduszką i wyniósł. W kuchni, zawsze gotowa do usług, czatowała Sobolska i już grzała mleko.
— Zaraz ja robaczka nakarmię! Ofiarowała się. — A może państwu przy chorej zawadza — to go do siebie odniosę. Sama mieszkam!
— Dziękuję — mruknął Kalaur — tutaj będzie.
Zaniósł dziecko do swego pokoju i wróciwszy, rzekł do panny Teofili:
— Niech siostra nakarmi małego. Ja tu zostanę.


∗             ∗

Gdy Magda otworzyła oczy przytomne, ujrzała naprzeciw siebie pod ścianą siedzącego ojca.