Strona:Maria Rodziewiczówna - Lew w sieci.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ależ gdzie może być Zosia?
— Zaczekajmy. Poślę Adasia na zwiady. Ten urwis wydaje się tu jak u siebie. No, proszę, a ja tego nigdy nie spostrzegłem.
— Pani Zofii nie znajdę — odparł synowiec — ale zobaczę, może Zygmunt jest u siebie w oranżeryi.
— Gdzie? — W oranżeryi mieszkają chłopcy. Tam, w końcu ogrodu, nad rzeką.
— Idź że i sprowadź kogokolwiek.
Psy tymczasem robiły honory domu. W każdym pokoju ulokowało się kilku, bez ceremonii zajmując najwygodniejsze miejsca.
Jeden zaglądał do kosza z jajami, inny ściągnął suszoną rybę i zajadał pod kanapą, warcząc na towarzyszów.
Reszta odpoczywała, dysząc.
Adaś zbiegł z ganku po belce i utonął zaraz w gąszczu chmielu i łopianów, któremi ogród był pokryty.
Był to park spacerowy, więc nikt się nim nie zajmował. Bujało swobodnie, co się samo zasiało.
W gąszczu tylko ścieżyna się wiła, którą chłopak wnet odnalazł i poszedł nią szybko, snadź dobrze miejscowości świadomy.
Po drodze minął lodownię, piwnicę, wędlarnię,