Strona:Maria Rodziewiczówna - Lew w sieci.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Sień, do któréj weszli, była niegdyś bielona. Znać to było po białych plamach, które dotąd pokrywały sprzęty i podłogę.
— Bardzo tu konserwatywna służba! — rzekł pan Erazm, szukając czystego miejsca na okrycie panny Felicyi i swoje.
Potém zwrócił się do furmana:
— Ruszaj z końmi do miasteczka i przyjdź mi usłużyć wieczorem.
Panna Felicya tymczasem poszła daléj.
Drzwi wszystkie stały otworem, do jadalni, do salonu i dalej. Wszędzie jednak było pusto i wszędzie równie brudno.
W jadalni, w kącie, leżał stos ogórków, w salonie na stołach, krzesłach i kanapach schły jakieś zioła, w następnych pokojach były składy starych mebli i rzemieni, suszonych ryb, butelek, lnu i wełny.
— Zosiu! Zosiu! — zawołała siostra kilkakrotnie, nie otrzymując żadnéj odpowiedzi.
Na fortepianie stał koszyk z jajami, leżał płócienny płaszcz i kapelusz, żałobny niegdyś, a teraz ładnie rudy, ale właścicielki nie było.
Różycki rozejrzał się także i zatrzymał pannę Felicyę w chwili, gdy chciała poszukiwania przenieść do ogrodu.
— Ostrożnie, łaskawa pani. Pamiętam, że się tu zawaliłem. Ten ganek to pułapka.