Strona:Maria Rodziewiczówna - Lew w sieci.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

glika, którego nigdy nie widział. Tedwin najmłodszy bawi się sportem; nic bardzo złego nie robi.
— Ależ pan jesteś złośliwy!
— To moja specyalność podobno. Pani Zofia owdowiała, ale ta nie zginie. Trzyma wszystko, zacząwszy od dzieci, a skończywszy na indykach, w okropnym rygorze i podobno zbiera bilety bankowe. Bardzo się jednak gniewa, gdy ją pytam o kurs papierów procentowych.
— A dawno umarł jéj mąż, Holanicki?
— Dawno. Nieborak przypłacił życiem amatorstwo marynaty z węgorza!
— A daleko bądziemy szukali panien na wydaniu? — zagadnął Kostuś.
— O, tego nie brakuje. W każdym domu siedzą przeciętnie dwie. Będzie w czém wybierać, jeśli pan nie będziesz, szczególnie co do posagu, wymagający. Bo u nas, panie, mało jest fortun i mało téż kawalerów. Wyborowi rozpełzli się tak daleko, że Archanioł sądu musiałby długo trąbić, zanim zwołałby ich do kupy. Ci, co zostali, szukają przedewszystkiem posagu. Jest to dla nich ostatnia ucieczka. Gdy obejmą majątek, sprzedają las, potém zaciągają pożyczkę bankową, wreszcie żenią się bogato. Jakoś się tedy łata gospodarstwo.
— Więc tu wszyscy siedzą na roli?
— A cóżby mieli robić?