Strona:Maria Rodziewiczówna - Lew w sieci.djvu/76

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Lubię zdobycz ciężko wywalczoną!
Taki fałsz wstrząsnął nawet zmartwioną panną Felicyą.
— Co on plecie? To blaga. Twoje modystki, Anielki, Klary, i inne tałałajstwo, to była dopiéro trudna zdobycz! Nie można się było od tego opędzić, jak od szarańczy.
— Więc pan tu do nas przybywa, jak lew z pod Atlasu, by szerzyć spustoszenie. Ejże, ostrzegę panienki!
— Już mam wybraną. Żeby nie ciotka, byłbym po słowie dotychczas.
— A to w jaki cudowny sposób? W bryce Kruma pan ten skarb znalazł?
— Blizko tego — odpowiedziała ciotka. — W wagonie zawarł znajomość z jakąś wdową.
— Za pośrednictwem cioci! — wtrącił Konstanty.
— I całą drogę niańczył jej córkę czteroletnią.
— Wolałbym matkę, ale ciocia mi nie dała dokończyć.
— Pani pozostała tedy bez litości — rzekł pan Erazm. Wzięta we dwa ognie panna Felicya, zatkała uszy dłońmi.
— Wysiadam, jeśli pan nie będzie szanował swych lat, a on moich — zawołała.
— Ależ ja ciocię szanuję, jak samą boginię Westę! Chciałem się przecie ożenić z wdową.