Strona:Maria Rodziewiczówna - Lew w sieci.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

co to za obszerność, co to za wygoda! To jest jak chate własne.
Wskazał wehikuł olbrzymi, którego spód drabiasty, okrywał dach z płótna, z dwoma po bokach otworami.
Wstępowało się do téj arki po drążku umieszczonym nad kołami — wewnątrz była otchłań, wypełniona sianem.
U tej budy drzemała trójka koni, dwa u dyszla zupełnie małe zasłaniał sobą trzeci — szkapa laskonoga, dropiata, zdradzająca chętkę wierzgania i kręcenia ogonem, słowem: czynienia wszystkiego, co było w jéj mocy, byle nie poddać się niewolniczemu posłuszeństwu.
Kostuś zlustrował siłę pociągowcy.
— A gdzież czwarty koń? — spytał.
— On jest, tylko mój brat na jego siadł i poleciał z telegrame — bo to kuń jak ogień — jak dyabuł. Un tu za moment przyjedzie.
Wielmożny pan niech będzie spokojny! Pan jeszcze nie zna Alkone! Ce, ce, ce! Pan potém będzie mnie dziękował i wspominał. Ja takie szanowne osobę — powiozę choć za darmo! A jak te moje brykie niesie — jak one cicho idzie. Jego znają wszystkie chore żydówki, co do ciepłych wód jadą — do Druskieniki, do Birsztany — po całe świat. Pan się przekona.
— Do Sadyb! — O jéj — ja sto raz był w Sa-