Strona:Maria Rodziewiczówna - Lew w sieci.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wreszcie postanowił zdać się na los instynktu Toli i, otworzywszy koszyk, rzekł:
— No, Tolu — wybieraj, co chcesz?
Ryzykowny ten pomysł mógł się daleko gorzéj skończyć, gdyby Tola znała smak i pozór wina i pasztetu. Ale ona znała tylko butelkę jako formę lekarstwa i żywiła do niej wstręt i obawę.
Zato pomarańcze były złote, bułki dobrze znane; to sobie wybrała.
Spożyła tedy to oryginalne śniadanie z wielkim apetytem, a potem zsunąwszy się z kolan nowego opiekuna, zaczęła się u jego nóg bawić skórkami z pomarańczy.
Przypatrywał się jej z uśmiechem, gdy nareszcie zbudziła się nieznajoma.
Pierwsze jéj spojrzenie było dla dziecka, drugie, pełne wdzięczności, dla Kostusia.
On wtedy wstał i wyszedł na kurytarz wagonu by jéj nie być natrętnym.
Zapalił papierosa i gwiżdżąc zcicha, wyznał w duchu, że jeśli spotka więcej téj podobnych kobiet — będzie miał trudność decyzyi. Kraj zdawał mu się nagle o wiele sympatyczniejszym i pierwszy raz z zajęciem pomyślał o dalszéj podróży.
Zastała go tak panna Felicya — wystraszona.
— Boże, czyśmy nie przespali naszéj stacyi! Ja tu nic nie poznaję.