Strona:Maria Rodziewiczówna - Lew w sieci.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dziękuję bardzo panu i przepraszam! — rzekła.
— Ależ z całą przyjemnością służę pani! — odparł, uchylając kapelusza.
Nazwała stacyę, oddała kwit na bagaże i pieniądze. Odszedł szybko, naglony pierwszym dzwonkiem.
Gdy załatwił się, zastał obie kobiety czekające na niego u drzwi. Wsiedli wszyscy do jednego przedziału.
Było ich tedy czworo, rachując w to dziecko trzyletnie, senne i płaczące, które w ostatniéj chwili musiał wziąć na ręce i podać matce do wagonu.
Zatrzaśnięto drzwiczki i wśród lokowania się pociąg ruszył, przy wtórze okropnego płaczu rozbudzonego dziecka.
— Ochota szczególna włóczenia ze sobą takiéj gitary! — mruczał Kostuś — nie da nam oka zmróżyć noc całą. Wynoszę się ztąd na następnej stacyi.
— Mój drogi, nie rób o byle co piekła! Kiedyś i tobie może się zdarzyć posiadanie takiego instrumentu! — reflektowała panna Felicya. — Ja sobie tego wcale nie przykrzę. To takie śliczne — mały dzieciak.
— Wolę ośmuastoletnie. No, niech się ciocia ułoży do snu. Rano pożegnamy się, dzięki Bogu, z koleją żelazną. Zacznie się inna lokomocya!
Wstał, przy świetle lampy pogatunkował bilety i podszedł do towarzyszki podróży. Przedzielona od