Strona:Maria Rodziewiczówna - Lew w sieci.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Jurek zawrócił do stajni, mrucząc:
— Cholera te goście, darowałbym im te pięć rubli gościńca! Lejcowe już do szczętu ochłapły. Coś do pana „przystąpiło!” A w tym pohanym Pryskowie to mnie za dzień nędza zżarła. Bodaj go pioruny!
W Pryskowie tym jednak Jamondowie wytrzymali dni kilka.
Panna Felicya pogodziła się z losem i nawet nie starała się zatrzymać siostry, będącej w nieustannym ruchu. Była prawie cały dzień sama w domu i, zawsze pragnąc być użyteczną, szyła worki lub sprzątała pokoje.
Chłopcy byli niewidzialni, dziewczyna też wybierała najodleglejsze zakątki i błąkała się jak owca bez pasterza.
Służba była używana do różnych robót, tylko nie do tych, które należały z urzędu. Kucharz, jeśli nie był pijany, łowił i osadzał roje, lokaj pilnował ogrodu, ogrodnik uganiał się za gęsiami wioskowemi po sianożęci, bosa Jewa dawała koniom obrok, furman zbierał wieczorem rozpuszczone indyki.
Wskutek tego nic nie było zrobione w porę i dom miał pozór chwilowego koczowiska.
Zbierano się przy obiedzie, który bywał pomysłu pani Zofii, a wykonania pierwszego lepszego dyletanta.