Strona:Maria Rodziewiczówna - Lew w sieci.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pięć świec, różnéj wielkości, przylepionych do desek, oświetlało stół, zarzucony resztkami jadła i butelkami.
Z głębi ogień na kominie oświecał jaskrawo stancyę i resztę publiczności.
Zygmuś, siedząc na brzegu łóżka, grał na harmonii, a na środku izby tańczyły cztery hoże dziewoje miasteczkowe.
Całe to grono było bardzo z życia zadowolone i wesołe. To też trudne było do uwierzenia, że Stefan potrafił spać przy takim wtórze.
A jednak on jeden nie uczestniczył w zabawie. Spał, cały w blasku ognia, ubrany, jak wrócił z połowu, śmiertelnie snadź znużony.
Na twarzy jego, tępéj i suchéj, snuło się senne jakieś marzenie i smutek.
Różycki chwilę patrzał na tę scenę, potém oczy odwrócił ze wstrętem i odszedł.
— To młodzi, co nas zastąpią! — zamruczał.
Długą chwilę, ponuro zamyślony, szedł bez celu, Przypominając własną młodość i badając sumienie swojego pokolenia.
Czy nie było ich winy w tém skarleniu i upadku?
Potém ramionami ruszył i potarłszy dłonię szpaowatą czuprynę, stanął, oryentując się w położeniu.
Ścieżka doprowadziła go przez park wprost do zboru aryańskiego.