Strona:Maria Rodziewiczówna - Kwiat lotosu.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i wy wszyscy, uganiający się za lada spódnicą, jesteście dla mnie zwierzętami bez myśli i zastanowienia!
— Rafale! — jęknął Adam.
Głowa jego oparła się o ścianę, a twarz zbladła zupełnie. Ale Radwan był na ulubionym tonie szyderstwa.
— Chciałbym widzieć minę twego ojca, żeby tak was kiedy zszedł niespodzianie. Stary to pedant i wielki przeciwnik krzyżowania gatunków. Możeś ty sobie tego nie pomyślał, żeś ty prosty pokurcz podwórzowy, a ona pinczerka. Da ci jeszcze kiedyś tęgo batem stary Rahoza, a ojciec poprawi. Cha, cha, cha!
Adam się porwał na nogi.
— Milcz, bo nie zniosę więcej! — krzyknął głucho.
Oczy jego, zwykle łagodne, gorzały, pierś spokojna podnosiła się przyśpieszonym oddechem. Porwał za ramię towarzysza i ściskał nerwowo.
Rafał spojrzał na niego i zaśmiał się dziko.
— Zniesiesz, kolego, zniesiesz daleko więcej, niż moje trzeźwe słowa w tej chwili. Wogóle świat jest trzeźwy, a ty pijany, kochanku, więc wynik mocno dla ciebie smutny. Naprzód twojej pinczerce sprzykrzy się romans z pokurczem i zawstydzona, spuściwszy uszy, wróci do swych salonów, i szukać będzie towarzysza pinczera; powtóre...
Ręka Adama zakryła mu usta.
— Słuchaj Rafale! Ani słowa więcej! Masz mnie, szydź, żartuj, poniewieraj, zabij mnie, jeśli chcesz, ale jej nie tykaj, bo tego jednego od ciebie nie zniosę. Zapomnę się! Ona jest święta... i żebyś ją znał, szanowaćbyś musiał. Słuchaj. Ja ci wszystko powiem, wyznam, ale ty milcz, jeśli litość masz nade mną, milcz!
I miał w sobie ten głos taką moc rozpaczy, żalu