Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie, jeszcze mu mało było. Jeszcze miał drugiego syna, Romana.
— Jakto? I ten umarł?
— Ale jak to świeczkę zgasić. W kilka godzin... wił się jak robak i sczerniał.
— Za cóż ten znowu? — przerażony mimowoli zawołał Szymon.
— Ano, za wdowią krzywdę znowu! Była Semenicha, po bracie Mikitki wdowa, z pięciorgiem dzieci drobnych. On, umierając, oddał mu nad tem opiekę, a Mikitka sobie zagarnął. Chodziła nieboga po ratunek do Ułasa. stary po trzykroć do Mikitki przychodził, sam na kolanach go prosił, by nie krzywdził, a wreszcie, gdy go ten z chaty wygnał, we wrotach stanął i powiada: Hej, gospodarzu, a dla kogoż te dostatki i pola, kiedy u ciebie synów już niema? Len siej dla dziewczyny na wyprawę, boć jedną już tylko masz! I tak się stało. Ma Mikitka jedną już tylko córkę, ale Ułasa nauczył się szanować i słuchać.
— Okropność! — mruknął Szymon, zapominając o chłopach z Omelnej, o sprawie serwitutowéj, o wszystkiém wobec grozy takiej moralności.
I chłop się zadumał, i tak jechali, kołując wśród wód, piasków, szczelinami wśród sążniowych łóz, czasami po nad samym nurtem.
— Zapiła się szlachta! — rzekł chłop, spoglądając po za siebie, a potem na niebo. — Będzie rychło wieczór. Czy pan zanocuje po drodze?