Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Powiedz mi, co to za nowy ćwiek w głowie to swatanie mnie bezustanne? Poradź mi raczej; skądby wziąć pieniędzy dla Altera i czem zapłacić ratę noworoczną w banku.
— Niech pan uda się do stryja — szepnął nieśmiało Szymon.
Sokolnicki skoczył z krzesła.
— Za nic! Lichwiarzy znaleźć można w miasteczku, bez niego. Czyś oszalał z tą radą!
— Pan powtarza za panem Iliniczem, od którego stryj pański żądał sto procent, bo mu pieniędzy wcale pożyczyć nie chciał. Jestem pewny, że panu-by bezinteresownie dopomógł.
— Nie chcę go znać, a tém mniéj prosić!
— Otóż i błąd! Dlatego żydzi panów gnębią! Chce pan? ja spróbuję.
— Za nic! Jeśli się ośmielisz, to ci nigdy nie daruję.
— Albo-by pan wiedział? — uśmiechnął się Szymon.
— Natychmiast stary zbój otrąbiłby na trzy powiaty, że Sokołów istnieje tylko dzięki jemu. Przepadnę, a jego o pomoc nie poproszę!
Szymon umilkł i ciężko sumował.
— A tymczasem do Nowego Roku potrzebujemy pięciu tysięcy rubli. A na to ile pan ma?
— Może z trudem dopędzę do tysiąca.
— A reszta?