Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

od czci i zdrowego rozsądku — ty mnie jeden pożałujesz. Niesłusznie cierpię, nie!
Szymon przez stół wyciągnął do niego prawicę.
— Nie upadnie pan, póki ja żyw! — rzekł.
Sokolnicki położył rękę na jego dłoni, ale był tak zgnębiony, że choć wierzył w to braterstwo ofiarne, bezgraniczne, nie wierzył, by ono mogło go uratować.
— Ja wiem, kim jesteś i czem dla mnie — odparł — ale obaj zginiemy, bo obaj służymy ideałom! Tu teraz na świecie niema dla nas bytu, ni miejsca. Karyera, którąśmy obrali, prowadzi tylko do nędzy. Nasze hasła już przebrzmiały.
— Cóż robić! Nie czas nam nowych szukać, ani warto poddawać się goryczy. To jad śmiertelny. Panu bardzo ciężko i źle, i pan zupełnie niewinny; ale nie trzeba ostatecznie na duchu upadać.
Urwał, zamyślił się i po chwili nieśmiało wtrącił:
— Czemu pan się nie ożeni z panną Zagrodzką?
Sokolnicki drgnął, brwi mu się zbiegły i twarz przeszedł kurcz bólu.
— Nie żenię się, bom bankrut, a ona bogata. Nie chcę być towarem! Powtóre, nam żenić się nie godzi i przedłużać pokolenia takich nędzarzy i męczenników. Potrzecie — tu urwał i żałośnie spojrzał na przyjaciela — ja w méj męce i trudzie chciałbym kochać, i choć w tém jedném nie miéć zawodu i zgryzoty.