Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i dobre słowo. Wypłacę ci się za ten kęs chleba, ile sił!
Przygarnęła się do piersi brata, a on ją ucałował w milczeniu, markotny przecie bardzo wobec tego buntu i komplikacyj.
— Péjdę do niego — rzekł wreszcie. — Rozmówić się muszę za ciebie. Będzie awantura!
Ilinicz siedział w swym gabinecie, z głową w dłoniach, a chaos miał w myślach. Na widok szwagra poczerwieniał i rzekł:
— Byłeś u Józi? Co ona myśli? Ze mną wcale mówić nie chce, ani czém się zająć. Co to będzie?
— Postąpiłeś z nią niegodnie, a ona nie z tych, co taką krzywdę darują — odparł twardo Sokolnicki.
— Żem jéj o radę nie pytał? Za pozwoleniem! Jestem panem w domu i głową rodziny. Czynię, co uznaję za słuszne.
— A ona jest panią domu, żoną twoją, matką twoich dzieci i gospodynią w tym majątku. Czyni téż, co uznaje za słuszne, i dzielić twych losów daléj nie chce.
— Musi iść za mną! — gwałtownie krzyknął Ilinicz.
Na czole Sokolnickiego nabrzmiały żyły.
— Nie radzę ci musu próbować z nami! — odparł.
— Więc ty ją podtrzymujesz w jéj buncie?