Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rzekł zcicha. — Dawała mi dla ciebie wiele kwitów i weksli, mówiąc: odkupiłam je dla Basi na urodziny!
Dziewczyna uśmiechnęła się rzewnie.
— Ja wiem, że mnie matusia nie zapomni, i czekam, i spełniam, co mi kazała. Daj Boże tylko siły, i trochę mniéj klęsk.
Z dalszych pokojów rozległy się kroki i głosy. Gościa prowadził Baha.
— To chyba Sewer — rzekł Oyrzanowski.
Drzwi się rozwarły. Na progu stał Ilinicz. Baha go wprowadził i natychmiast dyskretnie się wycofał.
— Państwo przyjmują? — rzekł Ilinicz, jakimś nieswoim głosem.
— Prosimy! — odpowiedzieli oboje, mimowoli zmieszani.
Ilinicz wszedł i zaraz do komina się zbliżył.
— Zła droga podobno? — rzekł Oyrzanowski.
— Niema żadnéj możliwéj. Dusze pokutujące chyba się tłuką... i ja — zakończył, usiłując się śmiać.
Zapanowało kłopotliwe milczenie, wreszcie Ilinicz do nich się zwrócił i rzekł z wybuchem:
— Państwo już pewnie słyszeli, żem sprzedał Miernicę.
— Tyle plotek kursuje po okolicy...
— To nie jest plotka, to prawda. Sprzedałem! Po świętach muszę się wynosić.