Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gów nie miał i nie mógł zaciągać; sąsiedzi byli sam w podobnych, jak on, opalach, oprócz Woyny i Zagrodzkiego, a tych-by Sokolnicki nie prosił, nawet gdyby szło o życie. Nie było ratunku, tylko przyjąć warunki Altera, a resztę: 2,500 rubli u niego dopożyczyć na przyszłoroczną wódkę. Gdy myśl pana Seweryna, po bezowocnem krążeniu i wynajdywaniu wyjścia, dochodziła do tego wyniku, brał swą znękaną głowę w dłonie i zcicha jęczał. W wielkim, pustym domu jęk ten rozlegał się i tłukł po ścianach, jak po piekielnéj drodze jęk Syzyfa.
Wtedy-to, w taki posępny wieczór, gdy wicher wył po kominach i myśli wyły w głowie, zjawił się w Sokołowie żyd z miasteczka, właściciel zajazdu i faktor, znany na całą okolicę.
Pan Seweryn przyjął go, od komina się nie ruszając, ani głowy nie podnosząc.
— Czego chcecie?
— Ja do pana ze złotym interesem przyjechał. Czy pan chce skrzynię pieniędzy?
Młody człowiek oczy podniósł.
— Tego się nie odmawia, tylko to zapewne nie prezent, więc za cóż mam to dostać?
— Za zgryzotę i stratę! Co długo mówić! Dam panu kupca na majątek.
Pan Seweryn głowę znowu spuścił i jął żar rozrzucać. Na czoło wystąpiła mu krew.
Żyd, ośmielony milczeniem, jął daléj mówić: