Przejdź do zawartości

Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kim skarbie wielkie rzeczy trzeba uważać za małe, a małe za nic. Kto w małe wgląda, wielkiego nie zobaczy i ludzi nie utrzyma.
— Święta racya! — potwierdzili inni.
Szymon, który umyślnie tu przyszedł, by ich czujność uśpić, potakiwał także.
— To plotki o Alterze — rzekł. — Pan go lubi, choć krzyczy i parska. Wspominał, że mu nawet smolarnię w dzierżawę odda.
— Doprawdy? a ludzie dowodzą, że pan Szymon go właśnie przeciw Alterowi buntuje — rzekła ekonomowa.
— Ja powiadam to samo, co państwo. Żyd we dworze potrzebny: nie będzie ten, będzie inny. Niech dawny siedzi. Trzeba go pilnować, by nie kradł nad miarę, ale toć nas tyle służby. Przecie ktokolwiek złapie nicponia!
— A pewnie. Żyd sam to wie i wystrzega się — potwierdzono chórem.
Wódka obeszła raz trzeci. Wypiła nawet ekonomowa i stała się bardzo czułą.
— Toć wiadomo! Pańskie dobro a nasze — to jedno! A przecie z nas każdy w wierze utwierdzony i obowiązek swój spełnia. Panisko dobre, niema co powiedzieć, można przy nim żyć! Jakby się ożenił, to niewiadomo, a dopóki to się nie stanie, żadne z nas go nie opuści.
— Wierzę! — pomyślał Szymon, który ich dobrze