Strona:Maria Rodziewiczówna - Klejnot.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

w tym roku dołożyłem do tego spadku dziesięć tysięcy gotówką? Ładny procent? Co?
— Wierzę, bo my wszyscy mamy podobne rezultaty, tylko że to trwa od trzydziestu lat, więc kapitał wyczerpaliśmy i dokładamy... długi.
— Ależ to okropne, to anormalne, to straszne! Na to przecie musi być rada! A zresztą, jeśli niéma innéj, to ja ustąpię z placu.
— Sprzeda pan? — spytał Oyrzanowski.
— A cóż! Widzi pan. Jestem wprawdzie bogaty, ale za młodu byłem bardzo ubogi i wiem jak ciężko jest zdobyć dostatek. Jeśli teraz ziemia pochłonie mi kapitał, już drugi raz życia nie rozpocznę, nie odrobię — starym, a mam rodzinę. Więc muszę o nich myśleć.
— Więc sprzeda pan? — powtórzył Oyrzanowski. — Piętnaście tysięcy morgów! Hm, hm!
— Pan rachuje, co to warte?
— Nie, rachuję, ile nam przybędzie procentów po panu do płacenia.
Zagrodzki zdumiał. Spojrzał na nich, potem poczerwieniał i głowę spuścił.
— Wpadłem w ładną pułapkę! — pomyślał! — Zostać, — ruina, uciec, — zdrada! Winszuję.
Tymczasem Sokolnicki przerwał kłopotliwie milczenie.
— Pan jeszcze teraz mógłby w dzierżawę oddać.
— Dlaczego: jeszcze teraz?